Właśnie szedłem do pokoju Patricii. Głupio się czułem po tym jak zaproponowałem jej striptiz i to kilka godzin po zerwaniu, tylko dlatego, że byłem zazdrosny. Chciałem to wszystko odkręcić. Zapukałem do drzwi,jednak po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Jednak wiedziałem, że Patricia jest w pokoju. Joy powiedziała mi to dosłownie kilka minut temu. Nie mogła się tak szybko ulotnić nie zauważona, więc albo nie chciała mnie widzieć, albo słuchała muzyki i nie słyszała pukania. Bez zastanowienia wszedłem do pokoju i przeżyłem szok. Leżała na podłodze. Obok było puste opakowanie tabletek nasennych i moje zdjęcie. Moja była dziewczyna chciała popełnić samobójstwo! I to najprawdopodobniej przeze mnie.
Podbiegłem do niej i nie zastanawiając się zacząłem nią potrząsać krzycząc, żeby się obudziła. Nie działało, więc oblałem ją wodą, która leżała obok niej, po czym pochyliłem się nad nią, upewniłem się że nie oddycha i zrobiłem jej usta usta. Nie zadziałało.
- Wezwijcie karetkę! Patricia chciała się zabić! - Wrzasnąłem.
Wszyscy przybiegli i zaczęli pytać o co chodzi. Kiedy zobaczyli Patricię wezwali karetkę. Lekarz kazał cały czas robić usta usta i masaż serca, zanim przyjadą. Przez bite 20 minut wykonywałem te czynności. Nic. Ona dalej leżała bezruchu na podłodze. Nie wiadomo kiedy do pokoju wparowało 5 sanitariuszy w czerwonych kombinezonach z noszami.
Kazali się odsunąć i zabrali ją na nosze. Powiedzieli Trudy że ma jechać z nimi do szpitala.
- Ja też jadę! - Krzyknąłem.
Popatrzyła na mnie przez chwilę i skinęła głową. Ubrałem kurtkę i zaczął siłować się z zamkiem. Ręce trzęsły mi się okropnie, więc postanowiłem odpuścić. Zostawiłem kurtkę odpiętą i pobiegłem za Trudy, która już była na zewnątrz przed karetką. Lekarze wsadzili nosze do karetki i weszli do środka, następnie ja i Trudy. Przez pół godziny jechaliśmy do szpitala na sygnale. Przez cały ten czas dwóch sanitariuszy bez skutecznie usiłowało reanimować Pat. Kiedy dotarliśmy do szpitala, kazali poczekać mi i Trudy na korytarzu. Zabrali Patricię na OIOM i mieli jej robić płukanie żołądka. Siedziałem na krześle w tym długim korytarzu, przed salą operacyjną. Co ja najlepszego zrobiłem?!
- To wszystko moja wina. - Powiedziałem cicho do Trudy.
- Dlaczego tak uważasz? - Zapytała zdziwiona opiekunka.
- Gdybym z nią dziś rano nie zerwał nic takiego by się nie wydarzyło. - Wyjaśniłem.
- Depresja? Czy desperacja?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem...wiem, że jestem skończonym idiotą.
- Nie mów tak Gwiazdko. To na pewno nie przez ciebie. Patricia ma silny charakter. - Odparła Trudy. Byłem jej wdzięczny, że mimo wszystko wciąż starała się mnie pocieszyć.
- Obok pudełka po tabletkach leżało MOJE zdjęcie. - Powiedziałem z naciskiem na słowo "moje". Czego by mi nie powiedziała i tak wina będzie stała tylko i wyłącznie po mojej stronie. Byłem tego pewny.
- Nie myśl teraz o tym, Eddie. Wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieje.
Nagle przyszedł lekarz.
- I jak? Co z nią?! - Niecierpliwiłem się.
- A pan to...? - Zapytał patrząc na mnie.
- Chłopak Patrici Williamson. Tej, która chciała popełnić samobójstwo. - Wyjaśniłem.
- Aha... właśnie u niej byłem... Już wszystko jest w porządku, nie ma powodu do obaw. - Odparł lekarz.
- Wymaga opieki psychologa? Słyszałem, że po próbie samobójczej to konieczne. - Wyjaśniłem.
- Zachowuje się normalnie, znaczy... nakrzyczała na mnie, ale poza tym jest normalnie.
- Ale wymaga czy nie? Przecież nie wiadomo co jej do głowy strzeli.
- Wszystko zależy od tego w jakim otoczeniu ludzi się znajduje. - Westchnął.
- Bardzo dobrych przyjaciół, mnie, wspaniałej opiekunki i starego zrzędliwego dozorcy. - Powiedziałem. Martwiłem się o Patricię. Bardzo ją kocham. Jaki ja byłem głupi z tym zerwaniem! Potem jeszcze ten striptiz... Szkoda słów. Jestem idiotą.
- Uważasz ze to dla niej dobre otoczenie?- Zapytał.
- Raczej tak. Jest pod dobrą opieką, panie doktorze. Już ja się nią zajmę. - Powiedziałem. Lekko się uśmiechnąłem. - Mogę ją zobaczyć?
- Oczywiście, jeżeli będzie tego chciała. - Odparł lekarz.
- To ja pójdę... Na jakiej sali leży? - Zapytałem.
Wskazał palcem drzwi na końcu korytarza.
- Dzięki. - Powiedziałem i ruszyłem w stronę pokoju, w którym leżała Gaduła. Stanąłem przed drzwiami sali numer 112. Była na nich przyklejona karta z nazwiskiem "Patricia Williamson, lat 16, Liverpool, Anglia". To mogło znaczyć tylko jedno, Pat ma prywatną salę. Chyba jest źle... Zapukałem do drzwi i wziąłem kilka głębokich oddechów czekając na to aż pozwoli mi wejść do środka.
- Proszę. - Usłyszałem po chwili.
Wszedłem do środka i dostałem z poduszki.
- UPS sorki myślałam, że to lekarz... Tak w ogóle co tu robisz!?- powiedziała albo raczej wykrzyczała. - Wynoś się!
- Pogadajmy. - Poprosiłem. Podszedłem do łóżka i usiadłem na krześle obok. - Po co to zrobiłaś, Gaduło?
- Po to żeby się zabić? - Odparła jakby to było oczywiste. - A teraz won!
- Nie!... Przepraszam Patricio. Za wszystko, za tą głupią gadkę o striptizie i zerwanie. Wiem, że to moja wina. - Odparłem.
Położyła głowę na poduszkę i wbiła wzrok w sufit. Nic nie powiedziała.
- Co jest? - Zapytałem - Do jasnej cholery! Po co chciałaś się zabić przez takiego idiotę jak ja?! Wiesz, że cholernie cię kocham?! Ten striptiz to był tylko żart. Nigdy bym tego nie zrobił! Nic nie poradzę na moje uczucia Gaduło. Zazdrość to normalna sprawa w związku... Ale i tak przepraszam. - Powiedziałem. Naprawdę chciałbym, żeby ten dzień się w ogóle nie wydarzył.
- Skończyłeś? - Spytała zerkając na mnie.
- Nie. Do półki mi nie wybaczysz będę ci to tłumaczył. Mogę tak do śmierci. - Odparłem. - Jestem cholernie zakochany! Z miłości się wariuję, Gaduło... Mam to ogłosić publicznie? Pójdę do dyrekcji szpitala i powiem to przez megafon.
- Kogo to obchodzi. - Mruknęła.
- Mnie! Ciebie nie?
- Już przestało.
- Kocham cię Patricio! Zrozum to wreszcie!
- Nie zrozumiem! I tak szczerze mam to gdzieś! Już mnie nie obchodzisz. Ani twoje uczucia ani ty. Jesteś dla mnie nikim... Lepiej już idź. - Powiedziała.
- Zamknij się! - Krzyknąłem i nachyliłem się nad nią, po czym złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Nie odwzajemniła mojego gestu. Była nie ruchoma. Dopiero kiedy się od niej odsunąłem uderzyła mnie z liścia w policzek. Nawet tak bardzo nie bolało. - Na razie. - Powiedziałem i wyszedłem z sali numer 112. Po chwili znalazłem się na zewnątrz. Postanowiłem nie czekać na Trudy i wracać do domu Anubisa na nogach.
Patricia:
Ten idiota nie rozumie. Myśli ze przyjdzie do mnie, powie ze mnie kocha, pocałuje i wszystko będzie dobrze. Cieszyłam się, że już poszedł. Jego obecność przyprawiała mnie o jeszcze większego doła. Nie chciałam się nad sobą użalać. Lecz nic na to nie mogłam poradzić. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Nie wycierałam ich, bo nikogo nie było na sali. Czy on nie rozumie, że mnie rani?! Przez niego chciałam się zabić! Kochałam tego debila, a on mnie tak potraktował... Nienawidzę go! Nie chce go znać! Jak będę czuła taką potrzebę to się zabiję. Skoczę z mostu, potnę sobie żyły, powieszę się, albo jeszcze coś innego. Niech mi się ten palant na oczy nie pokazuje!
Lekarz powiedział mi, że muszę tu zostać przez dwa tygodnie. Poniekąd się cieszyłam. Odpocznę od wszystkiego i w ogóle. Co prawda przez ten czas mam być również pod opieką psychologa co i tak według mnie jest zbędne. Nikt nie zdoła mnie zmienić. Jestem i zawsze będę taka jaka jestem.
Eddie:
Następnego dnia, po śniadaniu postanowiłem odwiedzić Patricię w szpitalu. Była bardzo ładna pogoda jak na połowę stycznia. Słońce świeciło, śniegi powoli topniał i było ciepło. Czasami wiał tylko lekki wiaterek. Nieco podenerwowany zmierzałem w stronę wielkiego białego budynku. Miałem nadzieje, że dziś będzie milsza chociaż i tak w głębi obawiałem się tego, że znów potraktuje mnie jak psa którym zresztą się czułem. Kiedy dotarłem na miejsce od razu poszedłem do sali Patricii, pokoju 112. Było tam dwóch lekarzy i plastikowy worek na zwłoki leżący na noszach. Był w nim trup. Przeraziłem siè nie na żarty. Jeszcze raz spojrzałem na drzwi. Numer pokoju i dane osobowe pacjenta się zgadzały.
- Co się stało z pacjentką z tej sali? - zapytałem. - Czy ona...?Następnego dnia, po śniadaniu postanowiłem odwiedzić Patricię w szpitalu. Była bardzo ładna pogoda jak na połowę stycznia. Słońce świeciło, śniegi powoli topniał i było ciepło. Czasami wiał tylko lekki wiaterek. Nieco podenerwowany zmierzałem w stronę wielkiego białego budynku. Miałem nadzieje, że dziś będzie milsza chociaż i tak w głębi obawiałem się tego, że znów potraktuje mnie jak psa którym zresztą się czułem. Kiedy dotarłem na miejsce od razu poszedłem do sali Patricii, pokoju 112. Było tam dwóch lekarzy i plastikowy worek na zwłoki leżący na noszach. Był w nim trup. Przeraziłem siè nie na żarty. Jeszcze raz spojrzałem na drzwi. Numer pokoju i dane osobowe pacjenta się zgadzały.
- Nie żyje. - Odparł lekarz. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
- Patricia Williamson nie żyje?!
- Nie , Rebecca Brisset. - Odparł Eddie.
- To gdzie jest do cholery Patricia Williamson?! Miała próbę samobójczą. - Wyjaśniłem.
- Możliwe ze została przeniesiona do innej sali. Niech Pan zapyta w recepcji.
Zrobiłem jak powiedział mi lekarz. W recepcji powiedzieli, że Pat jest teraz na oddziale psychiatrycznym, gdzie jest pod stałą opieką psychologa i dają jej leki przeciwbólowe. To nie jest psychiatryk. Są tam normalni ludzie, tylko że po próbach samobójczych. Nie ma tam wariatów, którzy latają z siekierą po korytarzu. Patricia była w sali numer 16.
Zapukałem do drzwi.
- Nie mam ochoty ma kolejne porcje tabletek ani na wykłady tej waszej psycholożki. - Usłyszałem zirytowany glos za drzwiami.
- To nie lekarz z tabletkami, ani psycholożka. To ja. - Powiedziałem i wszedłem do środka.
- Ciebie tez nie chce oglądać, zabieraj się stad.
- Nie. Przyszedłem w odwiedziny. Po za tym muszę tu siedzieć. - Odpowiedziałem.
- Nic nie musisz. - Mruknęła.
- Muszę. Obiecałem lekarzowi, że się tobą zajmę. - Wyjaśniłem. Nie przyszedłem tu tylko dla tego. Chce być przy niej.
- To już wolę tą dziwną psycholożkę, która na moje to sama powinna iść do psychiatry. - Mruknęła.
- Hej, Patty nie bądź taka. - Poprosiłem z nadzieją, że ulegnie mojej minie szczeniaczka. Jednak nic takiego się nie stało. Zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Patty, a wylecisz stąd w trymigach! - Krzyknęła.
- Dobrze słońce. - Uśmiechnąłem się i usiadłem na krześle obok łóżka.
- Słońce jest za oknem.
- Ty jesteś moim słońcem, Gaduło. - Odpowiedziałem. Jak ja uwielbiam się z nią droczyć. To takie fajne.
Westchnęła i sięgnęła po gazetę leżącą obok na szafce. Zaczęła ją przeglądając . Zachowywała się zupełnie tak jakby mnie tutaj nie było.
- Halo, Gaduło jestem tutaj. Mogłabyś coś powiedzieć? - Zapytałem machając ręką.
Zetknęła na mnie spod łba zniesmaczona.
- Jesteś idiotą.
- Gaduło. Słońce. Kochanie. Kotku. Myszko. Skarbie. Mała... Mogę tak cały czas.
- Ja tez mogę tak cały czas i to jeszcze z przyjemnością. - Powiedziała i znów zaczęła mnie ignorować.
- Nienawidzisz mnie. - Stwierdziłem.
- Nie mów ze dopiero teraz się domyśliłeś. - Odparła chłodno.
- Przeprosiłem! A tak w ogóle to chciałaś ten striptiz, kochanie?
Wzruszyła ramionami.
- Może tak może nie ale tak czy inaczej pewnie nago wyglądasz gorzej niż Austin.
- Nie prawda!... Nie przeszkadza ci to?
Że nazywam cię kochanie...
- Denerwuje ale nie przeszkadza.
- Czyli mogę nazywać cię kochanie. Kochana jesteś, wiesz?
- Niestety wiem. - Westchnęła.
- O co ci chodzi? Przecież wiesz, że cię kocham. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Ten striptiz to żart, a zerwanie to impuls. Nie chciałem tego. - Wyjaśniłem.
Prychnęła.
- Nigdy byś mnie nie skrzywdził ale jakoś to zrobiłeś. - Powiedziała i odwróciła się do mnie plecami.
- Powiedz co zrobiłem, a postaram się to naprawić. Masz depresję? - Zapytałem.
- Nie twój interes. - Mruknęła.
- Odpowiedz. Masz depresję? I tak się dowiem...
- To się dowiaduj ale nie ode mnie. Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać.
- Nie? To nie. - Wstałem z krzesła i wyciągnąłem z metalowej ramki, przyczepionej do łóżka kartę pacjenta. - Interesujące. Pisze tu, że kotek jest chory na depresję i musi leżeć tu przez dwa tygodnie. Kotek bierze leki przeciwbólowe po próbie samobójczej i, że kotek kocha Eddiego Millera.
- No właśnie. Kotek. A ja jestem Patricia. Amen.
- Kotek to ty Gaduło. - Wyjaśniłem. Jak ja uwielbiam się z nią droczyć.
- A zawsze myślałam ze jestem człowiekiem...
- Jesteś moją Kicią, Kotkiem, Skarbem, Gadułą, Dziób-dzióbkiem, Kochaniem i Kizią Mizią, Misiaczkiem Pysiaczkiem, Słońcem i moim oczkiem w głowie...
Odwróciła głowę w moja stronę by na mnie spojrzeć.
- Temat uważam za zakończony. - Mruknęła.
- Powiedz coś, Mała. - Poprosiłem.
- Przestań! bo dostanę na głowę kretynie!- Wrzasnęła.
- Co jest? O co ci chodzi? - Udawałem idiotę.
- O to, że doprowadzasz mnie do szału! Wynoś się! Już za długo muszę oglądać twoją gębę!
- Nie rozumiem cię. Co ty taka wściekła?! To przez depresję? Masz okres? Czy jesteś w ciąży? - Zażartowałem.
Sięgnęła po lampkę stojąca na szafce i cisnęła nią we mnie.
- Lepiej stad idź i nie pokazuj mi się na oczy szczurze!
- I wtedy sobie pójdziesz i nie wrócisz? - Zapytała.
- Tak! Tylko odpowiedz.
Usiadła i przyciągnęła kolana pod brodę.
- Pytaj.
- Czemu się tak zachowujesz? Depresja? Okres? Czy ciąża?
- Bo tak, nie, nie, tak.
- Co do cholery jasnej?! - Wrzasnąłem.
- No co? Jestem w 3 miesiącu.
- Austin?! Jerome?! Fabian?! Alfie?! Czy ja?!
- No ty a kto?
- Co proszę?! Nie prawda! Nie robiliśmy nic! To niemożliwe!
- Jednak od pocałunków z języczkiem można zajść w ciążę, bardzo rzadko ale można. - Powiedziała.
- Gaduło, nie rób ze mnie idioty. Wiem skąd się biorą dzieci. - Odparłem.
- To bądź tez świadomy ze nie będę odpowiadać na twoje pytania.
- Wiedziałem! Oszustka! Jak ty możesz mnie okłamywać Misiaczku?! - Krzyknąłem.
- Co wiedziałeś? Że urodzi ci się kaczka? - Zapytała.
- Jaka kaczka do cholery?!
- Ta którą spłodziłeś językiem. - Odparła Patricia.
- Kaczki biorą się z jaj!... Ludzie też, ale mniejsza... Co za kaczka? - Zapytałem.
- No taki ptak. Biało-zielona z pomarańczowym dziobem. - Wyjaśniła.
Parsknąłem.
- I co? Wyplujesz ją? - Zażartowałem. Co ona sobie wyobraża. Mną nie wolno grać.
- Całkiem możliwe.
- Ale z jakiej racji kaczka, jak jesteśmy ludźmi?!
- A ja nie wiem... może pochodzisz z rodziny kaczek?... Byłoby tak, że dziecko się w kaczkę zmienia. - Powiedziała. Za kogo ona mnie ma?! Nie jestem jakimś tępakiem.
- Czyli urodzisz dziecko, a ono się zmieni w kaczkę? - Zapytałem.
- Prawdopodobnie.
- Ale jajko czy dziecko?
- Nie mam pojęcia. Wiesz pierwszy raz jestem w takiej sytuacji gdzie jestem w ciąży z potomkiem kurczaka i nie mam pojęcia co urodzę.
- Moja biedna Gaduło. - Powiedziałem i ją przytuliłem coś tam gadała o jakimś kompocie, ale jej nie słuchałem.
- Puść mnie bydlaku! - Krzyknęła po chwili.
- Nie. Zajmę się tobą. - Nie jestem na tyle głupi żeby uwierzyć w historyjkę z kaczką. No do cholery, za kogo ona mnie ma?
- Zamiast kurczaka powinieneś być potomkiem świni, wiesz? - Zapytała.
- Przestań. I tak nie jesteś w ciąży. Po pierwsze, dzieci i kaczki nie biorą się od pocałunku. Po drugie, nawet nic nie robiliśmy. Po trzecie, nie zdradziłaś mnie. Po czwarte, nie jesteś w ciąży. A po piąte, gdybyś była ze mną NAPRAWDĘ w ciąży to bym zawału dostał. Nie planuję mieć dzieci. Nawet przez jakąś totalną wpadkę nie chciałbym mieć dzieci. Gdyby do czegoś doszło, a ty byłabyś w ciąży i chciałabyś to dziecko zrzekłbym się praw rodzicielskich. A jak byś go nie chciała, to oddalibyśmy je do domu dziecka. - Wyjaśniłem.
- I właśnie dlatego jesteś świnią. - Stwierdziła odpychając mnie od siebie.
- O co ci chodzi? Chcesz mieć dzieci?
- Nie, nawet ich nie lubię, ale przynajmniej wiem, że na przyszłość potrzebuje kogoś mniej świniowatego.
- Sugerujesz, że byłbym złym ojcem, kotku?
- Wiesz... Gdybym nawet była z tobą w ciąży, to nie musiałbyś zrzekać się praw rodzicielskich, sama bym złożyła wniosek, żeby ci je zabrali! - Warknęła i znów odwróciła się do mnie plecami.
- Moja kaczka to moja sprawa!... Najwyżej Alfie by ją zjadł. - Zażartowałem.
- Ciebie powinien zjeść, w końcu ty jesteś potomkiem kurczaka. Nikt by za tobą nie płakał. - Mruknęła.
- Kicia by za mną płakał, bo chciała się przeze mnie zabić.
- Chciała się zabić ,żeby cię więcej na oczy nie widzieć. - Odparła znudzona.
- Dalej sobie wmawiaj pierdoły.
Tak jakoś nagle przypomniała mi się ta zboczona piosenka Biebera, Lolly.
- She say she love my Lolly. She wanna make it pop. She say she love my Lolly. She wanna kiss the top. She say she love my Lolly. She love my Lollipop. She say she love my Lolly. She say she love my Lolly... - Zacząłem śpiewać.
Spojrzała na mnie jak na idiotę marszcząc czoło.
- To ty tu powinieneś leżeć a nie ja.
Zignorowałem ją.
- Chcesz zobaczyć Edzia? - Zapytałem.
- Nie.
- Ale Edzio jest taki miękki... Jak kaszmirowy sweter Trudy! - Dodałem.
- To sie nim sam baw. - Mruknęła.
- Czemu nie lubisz mojego JEDYNEGO włosa na klacie? - Spytałem.
- Nie i nie polubię! - Krzyknęła.
- Ale to Edzio! Co jest dziwnego w nazywaniu części ciała?!
- To, że tylko chora psychicznie osoba to robi!
- Justina Biebera nie lubisz? - Zapytałem.
- Nienawidzę tak samo jak ciebie. - Mruknęła.
- Czemu?
- Bo nie jestem Amber? Nie słucham muzyki, takiej jak ona. - Odpowiedziała.
- A One Direction? Amber też ich słucha? - Zapytałem. Sam nie wiem po co.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem... Dlaczego o tym gadamy? Prosiłam już dawno, żebyś stąd poszedł! Powiem lekarzowi, żeby zakazali ci tu przychodzić.
- Nie, nie... Mniejsza... Też nie cierpię Biebera. On jest bardziej psychiczny ode mnie. Nazwał swojego penisa Jerry!
- Nie bardzo mnie to obchodzi... - Mruknęła.
- Co sądzisz o jego klacie?
- Jest na pewno o wiele wiele lepsza od twojej. Już prędzej chciałabym, żeby to on robił przede mną striptiz niż ty.
- Justin Bieber?! Mam lepszą klatę! On jest porąbany! Spada ze schodów dla beki, przechodzi przez szklane drzwi dla beki, nazywa części ciała i robi sobie tatuaże! Ja jestem przystojniejszy! Nie farbuje grzywki! Jest naturalna! A ten debil?! To psychopata! - Krzyczałem. Może nie powinienem tak na niego najeżdżać, ale to co Patricia powiedziała mnie wkurzyło. Wyglądała na w ogóle nie zainteresowaną moimi słowami.
- I tak wolę jego od ciebie.
- And I was like Baby, Baby, Baby oooh. Like Baby, Baby, Baby no. Like Baby, Baby, Baby oooh... Ylll. Szpetne tatuaże i jakieś pokręcone piosenki i gust. Dziewczynę ma ładną nie powiem...
- O, to się zamieńmy. Weź sobie jego dziewczynę, a ja sobie wezmę jego. - Zaproponowała. A podobno go nienawidzi...
- Co ty masz do Seleny? Nie wiesz że ZNOWU się zeszli?
- Nie lubię jej. Poza tym, nie obchodzi mnie ich życie, więc skończ ten temat.
- Też jej nie lubię, ale ładna to ona jest. - Stwierdziłem.
- No widzisz, ty uważasz, że ona jest ładna, a ja uważam, że Justin jest seksowny. Ciekawe czy by uległ mojemu urokowi...
Zaśmiałem się.
- Nikt z tobą nie wytrzyma Gaduło. Jesteś najobrzydliwszą paskudą jaką znam!
Chyba uraziły ją moje słowa, bo pokazała na drzwi i wrzasnęła:
- Wyjdź!
- Ty marudo. - Westchnąłem.
- Mówię poważnie! Wynoś się!
- Mam na myśli że jesteś wredna. To dobrze. Lubię to w tobie.
- A ja mam na myśli, że nie chce cię widzieć!
- Przepraszam. Nie chciałem cię urazić.
- Te słowo nie zmieni mojego uczucia do ciebie, którym od wczoraj jest nienawiść. - Odparła.
- Nie wyjdę. Najpierw mi powiedz, za co mnie nienawidzisz?
- Za to, że mnie zraniłeś i za to, że przez ciebie chciałam ze sobą skończyć. Teraz przez to muszę siedzieć tutaj dwa tygodnie. - Wyjaśniła.
- Będę cię odwiedzał codziennie i nie będziesz się nudzić... Przepraszam. Do cholery jak mam to naprawić?!
- Nie chcę, żebyś mnie odwiedzał! Nie naprawisz tego! Tak trudno ci zrozumieć, że cię nienawidzę!?
- Nie możliwe. Spójrz mi w oczy i mi powiedz, że mnie nie kochasz i że mnie nienawidzisz. - Poprosiłem. Nie zrobi tego, to jasne, pomyślałem.
Odwróciła się do mnie.
- Wynoś się stąd! - Krzyknęła spoglądając mi w oczy po czym spuściła wzrok i znów się odwróciła.
- Miałaś powiedzieć, że mnie nienawidzisz i że mnie nie kochasz. - Wyjaśniłem.
- Tak czy inaczej nie chcę cię tu, więc idź.
- Wiedziałem. Nie powiesz tego. - Stwierdziłem.
Znów się odwróciła i przysunęła do mnie bardzo blisko, cały czas patrząc mi w oczy.
- Nie kocham cię i nienawidzę, rozumiesz?
- Nie wierze ci... Jeśli przeszkadzają ci wszystkie czynności, które teraz wykonam to wyjadę do USA i mnie więcej nie zobaczysz. Ostrzegam, że wiem kiedy kłamiesz i masz być szczera. - Powiedziałem.
- Zaczniesz się wydurniać? - Zapytała.
- Nie, nie będę.
- To najlepiej już wyjedź, bo nie mam ochoty na twoje gierki.
- Nie ma takiej potrzeby... Jak coś ci nie będzie odpowiadało to wykrzyknij moje imię... albo tego twojego kochasia Biebera.
- Wciąż nie wiem do czego zmierzasz.
Zaśmiałem się krótko z jej poker facea. Była przerażona. Delikatnie wziąłem ją na ręce i okrążyłem łóżko. Położyłem ją na drugą stronę łóżka i przesunąłem na sam brzeg. Jej wyraz twarzy dalej się nie zmienił. Położyłem się obok niej. Najpierw ją objąłem i zacząłem głaskać ją po włosach. Następnie trochę się zbliżyłem i pocałowałem ją w policzek. Potem w usta, długo i namiętnie. Była nieruchoma, ale nie kazała mi przestawać, więc przeniosłem pocałunki na jej szyję. Jeszcze nigdy nie miała malinki, pomyślałem.
Wciąż się nie sprzeciwiała więc postanowiłem posunąć się trochę dalej. Znów pocałowałem ją w usta, tyle ,że teraz delikatnie wsunąłem język w jej rozchylone usta. Delikatnie masowałem jej podniebienie. Wzdrygnęła się, ale nie odsunęła. Po jakimś czasie znów przeniosłem pocałunki na jej szyje. Oddychała głęboko i szybko, tak jakby bała się tego wszystkiego. Mimo wszystko wciąż milczała. Chciałem ją trochę wystraszyć. Podniosłem łóżko automatycznym pilotem do pozycji siedzącej. Delikatnie wsunąłem rękę pod jej bluzkę i odpiąłem jej stanik. Jedną ręką głaskałem ją po plecach, a drugą zacząłem odpinać jej guziki koszulki od piżamy. Jakby wybita z transu ,raptownie odsunęła się ode mnie i krzyknęła:
- Porąbało cię kretynie?! Przegiąłeś! Wynoś się!
- Żartowałem. - Zacząłem się śmiać. - Haha... Twoja mina.
Nic nie powiedziała. Szybko zapięła guziki od bluzki i wsadziła pod nią rękę od dołu. Zapewne ,żeby zapiąć stanik ,jednak po chwili ściągnęła go i cisnęła nim we mnie.
- Jesteś mega zboczony! Nienawidzę cię!
- Nie masz poczucia humoru, wiesz?
- Tak wiem, na żartach też się nie znam.
- Wiem Gaduło. - Wstałem i uśmiechnąłem się - Muszę iść. Austin pożycza mi motor. Już się pogodziliśmy.
- Idź i nie wracaj. - Mruknęła.
- Pa Patricio. - Powiedziałem i wyszedłem.
Wyszedłem ze szpitala. Wizyta u Pat jeszcze bardziej mnie przybiła. Ona chyba na prawdę już miała mnie gdzieś. Potrzebowałem zaszaleć, potrzebowałem adrenaliny.
W
domu nikogo nie było. Miałem nadzieję, że zastanę Austina w naszym
pokoju. Przez te dwa tygodnie miał mieszkać ze mną i z Fabianem. Jego o
dwa lata starszy brat - Taylor miał przywieźć dzisiaj rano nasze motory
ze Stanów. Mój jest marki BMW, czarny. Austin też ma BMW tylko czerwony. Wszedłem do pokoju.
Mój przyjaciel siedział na łóżku i grał w gry na swoim laptopie.
- Hej stary. Powiedz, że Taylor już był.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.- Był. Maszyny stoją za domem.
- To dobrze. Jedziemy gdzieś? Muszę zażyć dawkę adrenaliny, Austin! - Wyjaśniłem przyjacielowi.
- A są tu gdzieś miejsca, gdzie można się pościgać? - Zapytał.
- Motocross, jest niedaleko naszej Allerton Priory High.- Wyjaśniłem.
- No to na co czekajmy? W drogę!- Krzyknął.
Poszliśmy za dom. Stały tam. Już nie mogłem się doczekać. Czysta adrenalinka.
- Znów przegrasz. - Oznajmił Austin z uśmiechem na twarzy siadając na swój motor.
- Wcale nie. Przegrałem jedyne dwa razy. - Powiedziałem.
- Bo tylko dwa razy się ścigaliśmy.
- A nie pięć? Pięć!
- No dobra, pięć. Masz mnie.
- Lepiej jeżdżę na motorze. Jak dziś przegrasz dalej będę najlepszy. - Odparłem z dumą.
- Nie będziesz, bo cię pokonam.
- Zobaczymy. - Odpaliłem silnik. - Na motocross czy na niezabudowany?
- Dajesz na motocross.
- Luz.
Pojechaliśmy na motocross. Dwie rundy. Przegrałem i wygrałem. Remis.
Wracaliśmy polną drogą.
Chciałem się trochę popisać i
przyśpieszyłem, a potem wszystko stało cię tak szybko. Straciłem
kontrole nad kierownicą, a motor wjechał w drzewo. Jedyne co wtedy
zobaczyłem to ciemność. Nic więcej nie pamiętam.
Austin:
Kiedy
Eddie dobił do drzewa, od razu zatrzymałem mojego czerwonego BMW. Zszedłem z motoru i podbiegłem do Eddiego. Leżał na trawie, pod drzewem
obok motoru. Nie mogłem go dotknąć, bo wszędzie była krew! Motor Eddiego
miał tylko lekkie wgniecenie i stłuczone lusterko, ale to nie motor był
teraz najważniejszy. W ogóle się nie ruszał. W mojej głowie pojawiały się najczarniejsze scenariusze.
Super i dłuugi ;)
OdpowiedzUsuńhttp://the-mistical-story.blogspot.com/
Fajny !!! Czekam na next !!!
OdpowiedzUsuńwow wow i jeszcze raz wow genialny rozdział już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału mam nadzieje że nic poważnego eddiemu się nie stanie szybko wstawiaj next>>> <3
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział <3
OdpowiedzUsuńboski rozdział :)
OdpowiedzUsuńGenialny ;)
OdpowiedzUsuńKOCHAM ♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńsuper ♥♥♥♥
czekam na next ;****
genialny rozdział czekam na next>>>
OdpowiedzUsuń*o* !! Super rozdział!! <333
OdpowiedzUsuńYeaaaah <3 nareszcie. GENIALNYY
OdpowiedzUsuńNo witam!!
OdpowiedzUsuńMadzia po brzydkim doświadczeniu z pająkiem dodaję obiecany komentarz w ,którym coś wreszcie napiszę . Może zacznę od ulubionych fragmentów xD:
,,Bardzo dobrych przyjaciół ,mnie,... i starego zrzędliwego dozorcę ? Że co?!??!!??! Vicio zrzędliwy ? KIEDY?!!?? I Staryy .... no dobra może troszkę ,ale VICIO JEST GENIALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Każdy to wie noł łejjj
,,Nie zrozumiem !! I tak szczerze mam to gdzieś !! '' -Ty Pat przeginasz pałę!! Edzia ma się gdzieś? NOŁ ŁEJ !!! Edzio bohater !!! (za dużo żelków Haribo ) .
,,Nienawidzę go !! Nie chcę go znać!!! '' oj uwierz Pat każdy tak mówi . Nie dramatyzujmy !! Ja pająków nie chcę znać ,ale muszę :// (uwielbiają mnie ://) . Czyli Edzio jest pająkiem ?!
,,Był w nim trup '' - ,,O MAJ GASZ ''!!! myślałam ,że Pat umarła ,ale paczę nie ma napisanego epilog dziiiwneee . Na szczęście już wszystko dobrze ;D
,,Dobrze słońce ,słońce jest za oknem ''-WOOO Pati to było dobreeee :D moja krew
,,Jednak od pocałunków z języczkiem można zajść w ciążę '' -Matko boska rechoczę z tego jak żaba jakaś xD Edzio nie głupi ... chyba?
,,Pewnie nago wyglądasz gorzej niż Austin '' -przykro mi Edziu ,ale taka jest prawda ,smutna ,zła ... ale tak musi być ! Austin mój król xD
,,She say she love my Lolly ... ''-Hhahahhahah Edzio śpiewa niech on i Jerry założą zespół ,,Fryzuromaniacy ''
,,Wcale nie. Przegrałem jedynie dwa razy '' - taaa jasne Edziu a Pat jest blondynką!! Nikt ci nie wierzy !! ...Zabujałam się w Austinie <333
I ostatni fragment nw czemu ,ale się na nim śmiała ,ale to Madzia nie ogarniesz . Kiedy to Edzio wjechał w drzewo!! Po pierwsze :AUSTIN KRÓLEM JEST!! Wiedziałam Edziu ,że z nim nigdy nie wygrasz to było takie jasne jak nw co !!!
To Austin ma czerwone BMW ?? ,,O MAJ GASZ?!?! gdzie on jest chcę się przejechać xD
Ogółem rozdział genialny a Austin to król!! I przystojniak i ja chcę więcej Austina!!!
To tyle!! Przepraszam za głupi komentarz ,ale wiesz jak żelki działają . Był zajebisty i gratuluję wammmm
Czekam na next :*
i Pozdrawiam
Madzia Duża xD
Hahaha rozbrajasz mnie! Rujnujesz moją psyche! Ale komentarz mnie śmieszy mega xD ty i te twoje pająki hahahah też ich nienawidzę i się ich boje xD to sie zwie arachnofobia :D
UsuńO
OdpowiedzUsuńNo widzisz słów mi zabrakło.
UsuńRozdział świetny.