Z dedykacją dla mojej Madzi, która jest po prostu wspaniała i kochana. Mam nadzieję, że będziemy się przyjaźnić jak najdłużej ;*
Minęło kilka tygodni. Dziś rano lekarz oznajmił Patricii, że może już opuścić szpital. Dziewczyna właśnie siedziała w korytarzu i oczekiwała na wypis. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy przyjaciół, Trudy, a nawet znienawidzonego przez wszystkich Victora. Miała serdecznie dość szpitala i lekarzy w nim pracujących. Żałowała, że Eddie musi poczekać jeszcze co najmniej tydzień zanim opuści to "więzienie". Podczas pobytu w tym miejscu odwiedzała ich tylko Joy, Amber, Trudy i Austin. Millington zabrała raz ze sobą Alfie'ego, który miał pomóc w zabawianiu anubisowych pacjentów. Jednak ani trochę to nie pomogło. Patricia najbardziej cieszyła się z wizyt najlepszej przyjaciółki. Niestety za każdym razem, kiedy próbowała zapytać Joy jak układa jej się związek z Austinem, Amber wtrącała swoją chorobę blondynki. Piszczała na cały regulator, jak to cudownie, że Joy w końcu ma faceta. Raz nawet przyszła pielęgniarka i zaczęła ją upominać. Na to dziewczyna zaczęła krzyczeć, że już nikt na tym świecie nie rozumie miłości tak jak ona sama i opuściła budynek.
Williamson miała już dość oczekiwania. Podeszła do recepcji.
- Kiedy w końcu łaskawie otrzymam ten cholerny wypis? - Spytała. Czekała tu od godziny 8:00,a kiedy wyciągnęła telefon żeby sprawdzić godzinę była już 10:39.
- Proszę poczekać, nie ma żadnego wolnego lekarza. Przywieźli dziś rano mężczyznę z zawałem serca, kobietę po wylewie i dwie ciężarne, w tym jedna ma 17 lat. - Odparła kobieta. Ubrana była w czarne szpilki i biały fartuch roboczy. Jej długie blond włosy opadałyby pewnie na plecy na długość pasa. Jednak nie było tego widać, ponieważ kobieta według przepisów musiała mieć jakiekolwiek uczesanie. Ta akurat wybrała zwyczajnego warkocza na boku.
Brunetka wpadła na pewien pomysł.
- Gdzie ta porodówka?
- Na drugim piętrze, trzecie drzwi po prawej... Coś nie tak? - Recepcjonistka wyczuła jakąś intrygę...
- O nie, nie... To znaczy... Ta nastolatka, to moja kuzynka. Chciałabym ją odwiedzić. - Skłamała. Miała wprost genialny plan. Tak przynajmniej się jej wydawało...
- Oh, rozumiem. W takim razie proszę iść, a ja zawołam panią, kiedy wypis będzie gotowy. - Uśmiechnęła się i wskazała palcem na windę. - Klatka schodowa jest w remoncie, proszę jechać windą.
- Dziękuje.
Patricia wcisnęła guzik przywołujący maszynę. Kiedy winda przyjechała, brunetka weszła do środka. Był w niej mały chłopiec i jakaś starsza pani trzymająca wózek mężczyzny. Ciekawe, czy ja i Eddie też będziemy ze sobą zawsze na dobre i na złe, pomyślała Williamson. Drzwi windy zamknęły się i maszyna ruszyła. Zatrzymała się na drugim piętrze z gwałtownym szarpnięciem. Drzwi nie otworzyły się.
- No pięknie... - Westchnęła dziewczyna i usiadła na podłodze. Starsza pani wcisnęła guzik alarmowy, a mały chłopiec zaczął płakać. Miał około 8 lat. Ciekawe co tu robi sam, pomyślała brunetka.
- Nie płacz, zaraz ktoś przyjdzie i naprawią.
- Ja chcę do mamy!
- I właśnie to jest powód dla którego nie będę mieć dzieci. - Powiedziała do siebie cicho. Wstała i wyciągnęła z torebki telefon. Wybrała numer Eddiego i wykonała połączenie. Odezwał się już po pierwszym sygnale.
- Pat?
- Eddie, siedzę w windzie. Zacięła się i nikt nie przychodzi. Możesz komuś powiedzieć? - Wyjaśniła.
Blondyn nic nie odpowiedział, tylko się rozłączył. Na szczęście chłopak mógł już chodzić, więc szybko wybiegł z pokoju i podszedł do mechanika, który naprawiał właśnie automat do słodyczy.
- Przepraszam, winda się zacięła. Utknęli w niej ludzie, w tym moja dziewczyna. - Oznajmił.
- No cóż, nie płacą mi za naprawę windy, tylko za automat. Dostanę hajs to naprawię. - Powiedział bez ani grama zrozumienia. - Masz hajs? Dostaniesz swoją lalunię.
- Po pierwsze: ona ma na imię Patricia, po drugie: nie jest żadną lalunią i trzecie: wypchaj się swoim hajsem! Tylko hajs w głowie mają. Świat schodzi na psy. - Miller był wyraźnie zdenerwowany. Nikt nie ma prawa obrażać Patricii w jego obecności. Nikt w ogóle nie ma prawa! Postanowił działać na własną rękę. Zaczął biec na drugie piętro. Po drodze minął wściekłych malarzy i z pięć kartek z napisem "Świeżo malowane". Przez przypadek otarł się swoimi ulubionymi jeansami o mokrą od zielonej farby ścianę oraz kopnął wiadro z białym utleniaczem. Zaklął cicho i biegł dalej. Kiedy dotarł na miejsce nerwowo zaczął wciskać guzik. Nic. Zauważył dużego mopa pod ścianą. Chwycił go i zaczął uderzać w drzwi windy. Rozsunęła się minimalnie, ale dostatecznie szeroko, żeby Eddie mógł wsunąć w nią dwie ręce. Zaczął się siłować z maszyną, aby rozsunąć drzwi. Za pierwszym razem się nie udało, za drugim też nie. Za trzecim ręce mu się zsunęły i drzwi na powrót zatrzasnęły się. Jednak zatrzymał je kij od mopa. W końcu Eddie otworzył windę. Była to albo szósta, albo siódma próba. Jednak jakoś się udało. Drzwi się rozsunęły, a ze środka wyszła starsza pani z mężem na wózku i mały zapłakany chłopiec. Starsi ludzie podziękowali Millerowi, ale dziecko dalej płakało.
- Co jest, młody? - Spytał blondyn.
- Ja chcę do mamy, boję się!
- Ja cię zaprowadzę do mamy. Poczekaj tu. - Odparł Eddie i spojrzał na Patricię. - Wszystko w porządku?
- Jasne, dzięki Eddie. - Williamson wybiegła z windy i przelotnie musnęła ustami jego policzek. Poszła w kierunku porodówki. Nikt nie strzegł drzwi, więc weszła do środka.
- Kto ją tu wpuścił?! - Wydarł się jakiś mężczyzna.
Pomieszczenie było duże. Podłoga w odcieni błękitu wymieszanego z zielenią, a kafle na ścianie białe. Za niebieską zasłonką jak się domyśliła Patricia wcześniej odbywał się poród tej nastolatki. Jednak teraz dziewczyna nie słyszała żadnych wrzasków dziecka, ani matki. Za to dostrzegła w kącie pielęgniarkę owijającą noworodka w niebieski kocyk. A więc był to za pewne chłopiec...
- Pójdziesz ze mną. - Oznajmił jakiś mężczyzna i szarpnął brunetkę za rękę.
- Nie! To ty, pójdziesz ze mną... Gdzie jest mój cholerny wypis?! Czekam już ze trzy godziny! Nic mnie nie obchodzi wasze nagłe wezwanie do porodu czy zawału! Chcę stąd wyjść! - Wrzasnęła Williamson. Dziecko zaczęło płakać. - Ups...
Nagle zasłonka się odsunęła i Patricia zobaczyła Scarlett Morrison, matkę dziecka we własnej osobie.
- Zamknij się!
- Nie! To wina twojego głupiego bachora, że muszę tyle czekać!
Drzwi na salę otworzyły się i stanął w nich Eddie.
- Kto tak wrzeszczy, że... Pat?! Co ty tu robisz?
- Krzyczę sobie na lekarzy, bo mi nie chcą dać wypisu. - Odparła spokojnie.
- Uspokój się, chyba możesz chwilę poczekać. Pomyśl jak byś się czuła na miejscu tej dziewczyny. - Poprosił Miller. Nie miał pojęcia skąd takie zachowanie u jego dziewczyny. - Proszę jej wybaczyć panie doktorze. Spędziła tu dwa miesiące i jest po dwóch próbach samobójczych. Wiem, że to żadne wytłumaczenie, ale Patricia sama to zrozumie kiedy zostanie matką.
- Co?! Chyba ci się coś przyśniło, bo... - Miller podszedł do niej od tyłu i zatkał usta dłonią. Przy okazji szepcząc jej, że on się tym zajmie.
- Moja dziewczyna odwiedzi waszą porodówkę za 9 miesięcy. - Powiedział spokojnie wciąż trzymając rękę na jej ustach.
- Co się z tym światem dzieje. - Westchnął ktoś i wyszedł zza rogu. Był to Edward Derulo, ten seksuolog. Patricia myślała, że zaraz zemdleje. Nagle rozbolała ją głowa. - Przecież dałem wam zabezpieczenia.
- Ale się skończyły. - Skłamał Miller. Przecież nawet nie uprawiał seksu z Patricią.
Dziewczyna chciałaby właśnie zapaść się pod ziemię. Miała już dość tego całego szpitala.
- Mark, ja pójdę z nią po ten cholerny wypis, a ty zajmij się pacjentką. - Powiedział doktor Derulo.
- Dobrze... - Odparł lekarz.
Eddie złapał Patricię za rękę i razem z doktorem Edwardem opuścili piętro drugie. Znajdowali się właśnie w recepcji. Seksuolog poszedł po wypis, a Miller czekał z Williamson w hallu.
- Zabiję cię, Miller. - Ostrzegła brunetka.
- Uratowałem sytuację.
- Nie musiałeś. Teraz będę udawać poronienie? Wcale nie jestem w ciąży.
- Spokojnie. Ja wcale nie kłamałem. Kiedyś będziesz czuła to co ta dziewczyna. Będziesz wspaniałą matką, Patricio. - Odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się arogancki uśmiech. Taki jaki Patricia lubiła najbardziej.
- O nie. - Zaprzeczyła. - Ja nie będę miała dzieci!
- Ty o tym nie decydujesz, tylko ja, kochanie.
- No chyba cię porąbało!
- Nie, ani trochę... Jeśli będzie chłopak, nauczę go grać w football. Za to dziewczynka - mini wersja ciebie, będzie rozpieszczana.
- A ja nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii? Mogę się wyrzec praw do tych dzieci, albo wcale ich nie mieć!
- Nie, nie możesz. Już ja tego dopilnuję...
- Ja chcę jeszcze raz! - Krzyknęła, kiedy zatrzymali się pod domem Anubisa.
- No proszę, a tak nie chciałaś jechać. - Zaśmiał się Austin. Wziął od Patricii torbę z rzeczami i ruszyli w stronę drzwi. Kiedy Williamson weszła do salonu nie wierzyła własnym oczom.
- Niespodzianka!!!
HEJ! Dawno mnie nie było :c wiem i przepraszam. Pamiętacie mnie jeszcze? Przez wakacje oczywiście nie mam czasu wstawiać, a jak już mam to zepsuty net -.- Masakra, przeszło mi przez myśl nawet zawieszenie lub usunięcie bloga, ale się rozmyśliłam. I tak nikt tego nie czyta ale co tam, teraz rozdziały będą częściej. Postaram się wstawiać jeden na tydzień/dwa tygodnie. Na razie nie będę robić tak że rozdział za ileś tam komów. Ale chociaż rozdziały są beznadziejne 9ten mi się wcale ani trochę nie podoba) to komentujcie :D
Kocham was ;*
Patricia Williamson - Miller
Minęło kilka tygodni. Dziś rano lekarz oznajmił Patricii, że może już opuścić szpital. Dziewczyna właśnie siedziała w korytarzu i oczekiwała na wypis. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy przyjaciół, Trudy, a nawet znienawidzonego przez wszystkich Victora. Miała serdecznie dość szpitala i lekarzy w nim pracujących. Żałowała, że Eddie musi poczekać jeszcze co najmniej tydzień zanim opuści to "więzienie". Podczas pobytu w tym miejscu odwiedzała ich tylko Joy, Amber, Trudy i Austin. Millington zabrała raz ze sobą Alfie'ego, który miał pomóc w zabawianiu anubisowych pacjentów. Jednak ani trochę to nie pomogło. Patricia najbardziej cieszyła się z wizyt najlepszej przyjaciółki. Niestety za każdym razem, kiedy próbowała zapytać Joy jak układa jej się związek z Austinem, Amber wtrącała swoją chorobę blondynki. Piszczała na cały regulator, jak to cudownie, że Joy w końcu ma faceta. Raz nawet przyszła pielęgniarka i zaczęła ją upominać. Na to dziewczyna zaczęła krzyczeć, że już nikt na tym świecie nie rozumie miłości tak jak ona sama i opuściła budynek.
Williamson miała już dość oczekiwania. Podeszła do recepcji.
- Kiedy w końcu łaskawie otrzymam ten cholerny wypis? - Spytała. Czekała tu od godziny 8:00,a kiedy wyciągnęła telefon żeby sprawdzić godzinę była już 10:39.
- Proszę poczekać, nie ma żadnego wolnego lekarza. Przywieźli dziś rano mężczyznę z zawałem serca, kobietę po wylewie i dwie ciężarne, w tym jedna ma 17 lat. - Odparła kobieta. Ubrana była w czarne szpilki i biały fartuch roboczy. Jej długie blond włosy opadałyby pewnie na plecy na długość pasa. Jednak nie było tego widać, ponieważ kobieta według przepisów musiała mieć jakiekolwiek uczesanie. Ta akurat wybrała zwyczajnego warkocza na boku.
Brunetka wpadła na pewien pomysł.
- Gdzie ta porodówka?
- Na drugim piętrze, trzecie drzwi po prawej... Coś nie tak? - Recepcjonistka wyczuła jakąś intrygę...
- O nie, nie... To znaczy... Ta nastolatka, to moja kuzynka. Chciałabym ją odwiedzić. - Skłamała. Miała wprost genialny plan. Tak przynajmniej się jej wydawało...
- Oh, rozumiem. W takim razie proszę iść, a ja zawołam panią, kiedy wypis będzie gotowy. - Uśmiechnęła się i wskazała palcem na windę. - Klatka schodowa jest w remoncie, proszę jechać windą.
- Dziękuje.
Patricia wcisnęła guzik przywołujący maszynę. Kiedy winda przyjechała, brunetka weszła do środka. Był w niej mały chłopiec i jakaś starsza pani trzymająca wózek mężczyzny. Ciekawe, czy ja i Eddie też będziemy ze sobą zawsze na dobre i na złe, pomyślała Williamson. Drzwi windy zamknęły się i maszyna ruszyła. Zatrzymała się na drugim piętrze z gwałtownym szarpnięciem. Drzwi nie otworzyły się.
- No pięknie... - Westchnęła dziewczyna i usiadła na podłodze. Starsza pani wcisnęła guzik alarmowy, a mały chłopiec zaczął płakać. Miał około 8 lat. Ciekawe co tu robi sam, pomyślała brunetka.
- Nie płacz, zaraz ktoś przyjdzie i naprawią.
- Ja chcę do mamy!
- I właśnie to jest powód dla którego nie będę mieć dzieci. - Powiedziała do siebie cicho. Wstała i wyciągnęła z torebki telefon. Wybrała numer Eddiego i wykonała połączenie. Odezwał się już po pierwszym sygnale.
- Pat?
- Eddie, siedzę w windzie. Zacięła się i nikt nie przychodzi. Możesz komuś powiedzieć? - Wyjaśniła.
Blondyn nic nie odpowiedział, tylko się rozłączył. Na szczęście chłopak mógł już chodzić, więc szybko wybiegł z pokoju i podszedł do mechanika, który naprawiał właśnie automat do słodyczy.
- Przepraszam, winda się zacięła. Utknęli w niej ludzie, w tym moja dziewczyna. - Oznajmił.
- No cóż, nie płacą mi za naprawę windy, tylko za automat. Dostanę hajs to naprawię. - Powiedział bez ani grama zrozumienia. - Masz hajs? Dostaniesz swoją lalunię.
- Po pierwsze: ona ma na imię Patricia, po drugie: nie jest żadną lalunią i trzecie: wypchaj się swoim hajsem! Tylko hajs w głowie mają. Świat schodzi na psy. - Miller był wyraźnie zdenerwowany. Nikt nie ma prawa obrażać Patricii w jego obecności. Nikt w ogóle nie ma prawa! Postanowił działać na własną rękę. Zaczął biec na drugie piętro. Po drodze minął wściekłych malarzy i z pięć kartek z napisem "Świeżo malowane". Przez przypadek otarł się swoimi ulubionymi jeansami o mokrą od zielonej farby ścianę oraz kopnął wiadro z białym utleniaczem. Zaklął cicho i biegł dalej. Kiedy dotarł na miejsce nerwowo zaczął wciskać guzik. Nic. Zauważył dużego mopa pod ścianą. Chwycił go i zaczął uderzać w drzwi windy. Rozsunęła się minimalnie, ale dostatecznie szeroko, żeby Eddie mógł wsunąć w nią dwie ręce. Zaczął się siłować z maszyną, aby rozsunąć drzwi. Za pierwszym razem się nie udało, za drugim też nie. Za trzecim ręce mu się zsunęły i drzwi na powrót zatrzasnęły się. Jednak zatrzymał je kij od mopa. W końcu Eddie otworzył windę. Była to albo szósta, albo siódma próba. Jednak jakoś się udało. Drzwi się rozsunęły, a ze środka wyszła starsza pani z mężem na wózku i mały zapłakany chłopiec. Starsi ludzie podziękowali Millerowi, ale dziecko dalej płakało.
- Co jest, młody? - Spytał blondyn.
- Ja chcę do mamy, boję się!
- Ja cię zaprowadzę do mamy. Poczekaj tu. - Odparł Eddie i spojrzał na Patricię. - Wszystko w porządku?
- Jasne, dzięki Eddie. - Williamson wybiegła z windy i przelotnie musnęła ustami jego policzek. Poszła w kierunku porodówki. Nikt nie strzegł drzwi, więc weszła do środka.
- Kto ją tu wpuścił?! - Wydarł się jakiś mężczyzna.
Pomieszczenie było duże. Podłoga w odcieni błękitu wymieszanego z zielenią, a kafle na ścianie białe. Za niebieską zasłonką jak się domyśliła Patricia wcześniej odbywał się poród tej nastolatki. Jednak teraz dziewczyna nie słyszała żadnych wrzasków dziecka, ani matki. Za to dostrzegła w kącie pielęgniarkę owijającą noworodka w niebieski kocyk. A więc był to za pewne chłopiec...
- Pójdziesz ze mną. - Oznajmił jakiś mężczyzna i szarpnął brunetkę za rękę.
- Nie! To ty, pójdziesz ze mną... Gdzie jest mój cholerny wypis?! Czekam już ze trzy godziny! Nic mnie nie obchodzi wasze nagłe wezwanie do porodu czy zawału! Chcę stąd wyjść! - Wrzasnęła Williamson. Dziecko zaczęło płakać. - Ups...
Nagle zasłonka się odsunęła i Patricia zobaczyła Scarlett Morrison, matkę dziecka we własnej osobie.
- Zamknij się!
- Nie! To wina twojego głupiego bachora, że muszę tyle czekać!
Drzwi na salę otworzyły się i stanął w nich Eddie.
- Kto tak wrzeszczy, że... Pat?! Co ty tu robisz?
- Krzyczę sobie na lekarzy, bo mi nie chcą dać wypisu. - Odparła spokojnie.
- Uspokój się, chyba możesz chwilę poczekać. Pomyśl jak byś się czuła na miejscu tej dziewczyny. - Poprosił Miller. Nie miał pojęcia skąd takie zachowanie u jego dziewczyny. - Proszę jej wybaczyć panie doktorze. Spędziła tu dwa miesiące i jest po dwóch próbach samobójczych. Wiem, że to żadne wytłumaczenie, ale Patricia sama to zrozumie kiedy zostanie matką.
- Co?! Chyba ci się coś przyśniło, bo... - Miller podszedł do niej od tyłu i zatkał usta dłonią. Przy okazji szepcząc jej, że on się tym zajmie.
- Moja dziewczyna odwiedzi waszą porodówkę za 9 miesięcy. - Powiedział spokojnie wciąż trzymając rękę na jej ustach.
- Co się z tym światem dzieje. - Westchnął ktoś i wyszedł zza rogu. Był to Edward Derulo, ten seksuolog. Patricia myślała, że zaraz zemdleje. Nagle rozbolała ją głowa. - Przecież dałem wam zabezpieczenia.
- Ale się skończyły. - Skłamał Miller. Przecież nawet nie uprawiał seksu z Patricią.
Dziewczyna chciałaby właśnie zapaść się pod ziemię. Miała już dość tego całego szpitala.
- Mark, ja pójdę z nią po ten cholerny wypis, a ty zajmij się pacjentką. - Powiedział doktor Derulo.
- Dobrze... - Odparł lekarz.
Eddie złapał Patricię za rękę i razem z doktorem Edwardem opuścili piętro drugie. Znajdowali się właśnie w recepcji. Seksuolog poszedł po wypis, a Miller czekał z Williamson w hallu.
- Zabiję cię, Miller. - Ostrzegła brunetka.
- Uratowałem sytuację.
- Nie musiałeś. Teraz będę udawać poronienie? Wcale nie jestem w ciąży.
- Spokojnie. Ja wcale nie kłamałem. Kiedyś będziesz czuła to co ta dziewczyna. Będziesz wspaniałą matką, Patricio. - Odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się arogancki uśmiech. Taki jaki Patricia lubiła najbardziej.
- O nie. - Zaprzeczyła. - Ja nie będę miała dzieci!
- Ty o tym nie decydujesz, tylko ja, kochanie.
- No chyba cię porąbało!
- Nie, ani trochę... Jeśli będzie chłopak, nauczę go grać w football. Za to dziewczynka - mini wersja ciebie, będzie rozpieszczana.
- A ja nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii? Mogę się wyrzec praw do tych dzieci, albo wcale ich nie mieć!
- Nie, nie możesz. Już ja tego dopilnuję...
***
- Wsiadaj Pat. - Powiedział Austin siadając na swój motor. Eddie zadzwonił, żeby przyjechał odebrać Patricię ze szpitala. Właśnie stanowczo odmawiała powrotu motorem.
- Nie! Nie wsiądę na to coś. - Uczepiła się Eddiego jak małpka i wtuliła głowę w jego tors. Miller z początku starał się ją wspierać, ale minęło już pół godziny odkąd stali przed szpitalem. Wziął ją na ręce i wsadził na motor.
- Ruszaj! - Williamson pisnęła i mocno objęła Austina w pasie.
Austin wcale nie jechał szybko. Po jakimś czasie dziewczynie się spodobało.- Ja chcę jeszcze raz! - Krzyknęła, kiedy zatrzymali się pod domem Anubisa.
- No proszę, a tak nie chciałaś jechać. - Zaśmiał się Austin. Wziął od Patricii torbę z rzeczami i ruszyli w stronę drzwi. Kiedy Williamson weszła do salonu nie wierzyła własnym oczom.
- Niespodzianka!!!
HEJ! Dawno mnie nie było :c wiem i przepraszam. Pamiętacie mnie jeszcze? Przez wakacje oczywiście nie mam czasu wstawiać, a jak już mam to zepsuty net -.- Masakra, przeszło mi przez myśl nawet zawieszenie lub usunięcie bloga, ale się rozmyśliłam. I tak nikt tego nie czyta ale co tam, teraz rozdziały będą częściej. Postaram się wstawiać jeden na tydzień/dwa tygodnie. Na razie nie będę robić tak że rozdział za ileś tam komów. Ale chociaż rozdziały są beznadziejne 9ten mi się wcale ani trochę nie podoba) to komentujcie :D
Kocham was ;*
Patricia Williamson - Miller